Fot. Bartosz Frątczak

9 spektakli z dwóch kontynentów i 8 krajów (Litwa, Polska, Wielka Brytania, Czechy, Austria, Australia, Ukraina, Rosja), wydarzenia towarzyszące (Noc Poezji oraz Noc Jazzu i Bluesa, wystawa, spacery po teatralnym Wilnie) oraz warsztaty dla dzieci i młodzieży złożyły się na program IX Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Wileńskie Spotkania Sceny Polskiej” pod hasłem „Tylko prawdziwe przeżycia”. Całość bardzo dobrze zorganizowana i przeprowadzona, różnorodna i, co najcenniejsze, zaskakująca.

To, co najciekawsze

Najbardziej intrygujące propozycje przedstawili gospodarze festiwalu. Na otwarcie, dokładnie 34 lata po prapremierze w Teatrze Dramatycznym w Gdyni, zobaczyliśmy „Dziewczynki” Ireneusza Iredyńskiego w reżyserii Lili Kiejzik, premierową produkcję Polskiego Teatru „Studio” w Wilnie.

Playlista IX Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Wileńskie Spotkania Sceny Polskiej”

Iredyński był bardzo „kolorową” postacią swoich czasów, żył bez ograniczeń, co raz nawet przypłacił więzieniem (3 lata za gwałt, współuczestnikiem przestępstwa był reżyser filmowy Edward Żebrowski). Umarł z przepicia, jego twórczość, żywo komentowana za życia, poszła w zapomnienie po śmierci (1985). Od kilku lat można zauważyć ożywienie twórczością autora „Żegnaj Judaszu”, co jest związane m.in. z wydawaniem od 2009 r. dzieł zebranych.

„Dziewczynki” w inscenizacji Kiejzik to spektakl nieoczywisty. Początkowo na pierwszy plan wybija się satyra. Tytułowe „dziewczynki” to dobrze sytuowane kobiety, które, chyba trochę z nudów, postanawiają założyć babski klub w celu „naprawy świata”. Z pozoru niegroźna sytuacja prowadzi do dramatycznych konsekwencji. Klub po zmianie liderki przeistacza się w organizację feministyczną, akcenty z niewinnej satyry przesuwają spektakl na pole dramatu o manipulacji i władzy, z wieńczącym morałem na temat relacji damsko-męskich. Tekst sprzed ponad 30 lat koresponduje ze współczesnością (choćby aluzje do LGBT), odważne słownictwo – wszystko to zaskakuje widza obciążonego stereotypowym widzeniem teatru polskiego w Wilnie.

Jeszcze dalej w teatralność i interpretację sensów poszedł Edward Kiejzik, syn szefowej Polskiego Teatru „Studio”, który wyreżyserował (ze Sławomirem Gaudynem, autorem scenariusza do „Dziewczynek”) i napisał scenariusz spektaklu „Zagubieni we mgłach” oparty na kultowym filmie „Jeżyk we mgle”. Ta 10-minutowa animacja z 1975 r. (reż. Jurij Norsztejn, scen. Sergiej Kozłow) to, szukając odnośnika w polskiej animacji, Miś Colargol + Bolek i Lolek oraz coś jeszcze – tak ważne to dzieło, dosłownie pomnikowe. To film, na którym wychowało się kilka pokoleń mieszkańców ZSRS, film, który w kostiumie animalistycznej, delikatnej opowieści o podróży Jeżyka do Niedźwiadka, zawierał zaskakujące przesłanie. Według interpretatorów traktował o losie intelektualistów walczących o wolność w reżimie sowieckim, są też inne odczytania.

Kiejzikowe przepisanie Kozłowa lokuje leśną opowieść w świecie metafory dużo mroczniejszej niż u Norsztejna. Atmosferę onirycznej niesamowitości wzmacniają wizualizacje w duchu Boscha i Dalego autorstwa Vilmasa Narečionisa. Magiczny las to obóz/szpital/psychuszka, wódka uzależnia i upokarza pensjonariuszy, jak ubezwłasnowolniła i zabiła miliony mieszkańców dawnego bloku wschodniego, pozbawionych godności, rodzin i wolności. Mimo fantastycznego kostiumu „Zagubionych we mgłach”, realność jest czytelna a zagrożenia nie tylko historyczne. Oprócz zaskakującego erotyzmu (aż cztery odważne sceny) współczesna diagnoza otaczającej nas rzeczywistości wg Kiejzika jest pozbawiona złudzeń. Nasz świat, oparty na pewnych zasadach i standardach, kończy się bezpowrotnie, spektakl to krzyk rozpaczy. Nie musimy się nawet zabijać, kruk czuwa nad planem zagłady.

Oprócz spektakli gospodarzy, jeszcze warszawski Teatr Wolandejski (nazwa od postaci z „Mistrza i Małgorzaty”) pokusił się o coś więcej, niż tylko wierne odczytanie pierwowzoru literackiego. Reżyser Piotr Klinger miał pomysł na adaptację – jest gęsta dostojewszczyzna w najlepszym wydaniu, diabeł walczy z aniołem, jest metafizyka, choć co chwila obecność Boga jest podważana. 170 minut trzyma w napięciu przede wszystkim dzięki kreacji Tymona Kokoszki. Jego Fiodor jest na przemian i naraz w jednym diabłem i błaznem, ironizuje, perwersuje i kpi, a jednocześnie stawia najważniejsze pytania na temat naszego jestestwa. To rola potężna jak zło, które nosi w sobie protoplasta przeklętego rodu. „Krew Karamazowska” wylała się obficie i godnie, szacun dla dobrej roboty teatralnej.

Ku pokrzepieniu serc

Większość spektakli teatrów polonijnych i polskich (to nie to samo!) za ambicje stawiała sobie jak najwierniejsze odczytanie pierwowzoru literackiego, zawierzając autorowi, rezygnując lub po prostu nie zgłaszając ambicji artystycznych. To podejście bardzo tradycyjne, dla niektórych spektatorów niewystarczające w XXI wieku i po kilku reformach teatru, które bardzo wzbogaciły język teatralny. Trudno jednoznacznie ocenić takie podejście, nie znając dedykowanych odbiorców. Jeśli najważniejszy jest kontakt z kulturą i językiem ojczystym, a wycieczki artystyczne mogą go osłabić, można zrozumieć rezygnację z walorów artystycznych.

Sławomir Gaudyn, rezydent Studia, przedstawił na uroczysty finał festiwalu widowisko słowno-muzyczne pt. „A to Polska Właśnie”, na podstawie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. To przeplatające się ze sobą sceny z arcydramatu narodowego z piosenkami i pieśniami z obowiązkowego śpiewnika patriotycznego. Mimo różnic w wykonaniu, widownia entuzjastycznie nagradzała oklaskami wszystkie utwory. Dwa ostatnie – „Żeby Polska była Polską” z repertuaru Jana Pietrzaka i „Miejcie nadzieję” do słów Adama Asnyka z muzyką Zbigniewa Preisnera z filmu „Ostatni dzwonek” – niejednego chwyciły za gardło, nieliczni zadumali się nad dzisiejszą adekwatnością i wymową hymnu Pietrzaka.

Największą atrakcją poznawczą był Polski Teatr Dramatyczny „Fantazja” w Sydney. To teatr polonijny a chyba wszyscy członkowie 14-osobowego zespołu są pierwszym pokoleniem osiadłym na niegdysiejszej wyspie zesłańców, co było przede wszystkim słychać (brak naleciałości, czysta polszczyzna). Podobnie jak w spektaklu Gaudyna (Wilia), także tu wystąpił lokalny zespół folklorystyczny (Zgoda). To patent Fantazji, tam, gdzie grają i mogą – zapraszają polski zespół do wspólnego odtańczenia poloneza. W Wilnie polsko-australijski polonez był niezapomniany. „Damy i Huzary” w adaptacji i reżyserii Joanny Borkowskiej-Surucic zostały nagrodzone przez wileńską publiczność owacją na stojąco. W dużym zespole aktorskim szczególnie wyróżniał się Michał Macioch (Grzesio). Każde pojawienie się na scenie najstarszego Huzara, granego przez najmłodszego aktora zespołu, przyjmowane było z entuzjazmem.

Po Fredrę sięgnęli również Polacy z Czech, którzy, podobnie jak Fantazja, wystąpili po raz pierwszy na wileńskim festiwalu. Zespół teatralny im. Jerzego Cienciały MK PZKO Wędrynia przedstawił dwie rzadko grane jednoaktówki mistrza komedii w reżyserii Janusza Ondraszka, „Świeczka zgasła” i „Nikt mnie nie zna”. Ciekawsza, bo bardziej zwarta, była pierwsza, rozpisana na dwoje aktorów. Jakub Kluz (Pan) i Agata Rajčani (Pani) z wdziękiem i precyzją otwierali kwiat miłości płatek po płatku.

Inaczej

Pierwszego dnia festiwalu Studio Teatralne „Ferdydurke” Domu Polskiego w Tomsku wystawiło w Rudominie „Portret” Sławomira Mrożka w reżyserii Liubow Siomczynej. Widzów zaskoczyła decyzja teatru o dwugodzinnym poślizgu.

„Opętana” wg Łesi Ukrainki Teatru Polskiego w Żytomierzu, w reż. Mikołaja Worfołomiejewa, to 30-minutowa miniatura sceniczna, którą można potraktować jako wstęp do dysertacji o miłości idealnej. Dualizm postaw, nawrócenie, niezawinione cierpienie i tęsknota za mistycyzmem – to w skrócie problematyka tego jedynego na tym festiwalu niepolskiego tekstu.

Dla każdego coś niebanalnego

Organizatorzy nie zapomnieli o dzieciach. Fundacja Pomysłodalnia z Rumi przedstawiła muzyczną bajkę ekologiczną „Mała Oj-czy-zna” wg scenariusza i w reż. Magdaleny Olszewskiej. Dwie prezentacje wzbogacone były warsztatami dla dzieci i ich opiekunów.

Do tradycji festiwalowej należą nocne spotkania u „Medyków”, miejscu dla Studia wyjątkowym i sentymentalnym. Noc Poezji wypełnili: Bartek Filipiński (Teatr AA Vademecum z Austrii, jego finałowa piosenka o bocianie wzbudziła spore kontrowersje), Dorota Górczyńska-Bacik (poezja), Elżbieta Lewak w programie „Tatiana. Rzecz o kobietach” (poezja i śpiew). Wileńskie środowisko poetyckie reprezentował Aleksander Lewicki, który płomiennie przeczytał poemat o Wilnie. Noc Jazzu i Bluesa otworzył w ostatnim swoim występie duet jazzowy w składzie: Rafał Jackiewicz (saksofon) i Maja Babyszka (fortepian). Ostatnim jak na razie, bo Maja dostała się do Berklee College of Music.

Co jeszcze krzepi?

Obserwatorzy Wileńskich Spotkań Sceny Polskiej zgodnie przyznawali, że festiwal rozwija się pod wieloma względami. Wdrażane są coraz ambitniejsze standardy i pomysły. W tym roku wyjątkowa była oprawa medialna, dziennikarze i uczestnicy warsztatów dziennikarskich prowadzonych przez Fundację Pomysłodalnia i „Kurier Wileński” zbierali „na gorąco” głosy widzów, robili wywiady i, co zupełnie wyjątkowe w polskich mediach na Litwie, pisali recenzje (dostępne na stronie internetowej KW w zakładce „Kultura”).

Na naszych oczach rozwija się nadzwyczajna inicjatywa wzmacniająca polskość w bardzo trudnych okolicznościach, jakie panują obecnie na Litwie (m.in. niezwykła ekspansja propagandy rosyjskiej, co widać szczególnie w interiorze). Lili i Edwardowi Kiejzikom udaje się skupiać to, co najwartościowsze w polskiej kulturze na Litwie. Zapraszają do współpracy różnych artystów (choćby jazzman R. Jackiewicz, mieszkający obecnie w Gdańsku), są otwarci także na współpracę z Litwinami (m.in. Królewski Teatr w Trokach, spektakl po litewsku z polskimi napisami), pokazują jakość polskiej kultury przez teatr, a to niełatwe, bo Litwini, obok koszykówki, mają na europejskim poziomie właśnie teatr.

Tegoroczna edycja została zauważona przez polskich i litewskich decydentów. Uroczystość otwarcia uświetnili swoją obecnością m.in.: litewski minister kultury Mindaugas Kvietkauskas, polska wiceminister kultury Wanda Zwinogrodzka, ambasador RP Urszula Doroszewska czy prezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” Mikołaj Falkowski. Za dwa lata X edycja festiwalu. Mam nadzieję, że wszyscy sprzymierzeńcy postarają się, by jubileusz wypadł nadzwyczajnie pod każdym względem, bo „nie uchodzi” (Fredro), by było inaczej (uśmiech). Liczę na to, że X Spotkania staną się najważniejszym wydarzeniem polskiej kultury powstającej poza Macierzą, bo są ku temu wszelkie dane.

IX Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Wileńskie Spotkania Sceny Polskiej”, 24–28.10.2019, Wilno (Teatr na Pohulance, Dom Kultury Polskiej, Wileński Teatr Kameralny, u „Medyków”), Rudomino (Wielofunkcyjny Ośrodek Kultury), Rudziszki (Centrum Kultury).

Źródło: Gazeta Świętojańska